POEMATY MAJACZĄCE (fragmenty)

A krew
krew moja czarna
od samotności czarna
wieczysta noc we mnie
wieczysta czerń
a w nią wbite gwiazdy
młotem jednej ciszy

A krew
krew moja czarna
nadzieja najczarniejsza
co rwie we mnie bitewnie
po ciała pustyni
na której dłoń twoja
jeszcze nie zbłądziła –
jakże ty jesteś szczęśliwa

A krew
czerń ta wszystkowiedząca
do białości rozpalona
cieniem pulsująca
ciemnością we mnie tętni

I na oślep
wszędzie
wieczyście upadam
w siebie sam upadam
na oślep odchodzę
wszędzie
sobą oślepiony
tobą oślepiony
świat wielki
gestem dłoni
oddalam
moja bliskość posiniała
w zniszczenia wtulona
padlina żalu nieutulona
po niebie rozwleczona
armia zagubiona

W siebie sam upadam
na koniu trupiobladym
noc wielką
gestem dłoni
do białości rozpalam
w tętent błyskawic

A kiedy cię ujrzę
na kolana upadnę
na dnie nieba
pustki oczu moich
wiosennie stopnieją
i serce mi pęknie
hucząc lodowcami
i krew moja czarna
do stóp ci upadnie
i armia milcząca
chóralnie pokłoni
kiedy wódz jej w drodze
z jednego końca na drugi koniec
nieskończoności

Kiedy cię zobaczy
na chwilę cię ujrzy
i dłoń zimną wyciągnie
dotknąć zorzy ciała
i w ciało twoje uwierzyć
i ciepło twoje zgłębić
i oczy wichrowe
w twoje oczy wtulić
ostatni raz się uśmiechnąć
nawet i do pustki

Kiedy cię zobaczę
nic już nie powiem
twoim spojrzeniem
zamieniony w promień
wystrzelony w ciebie (…)

Kiedy odejdziesz
– nie odchodź klęczę przed tobą –
kiedy odejdziesz
niech cię ściga zew mój wilczy
i nie pozwoli zapomnieć
o tym co sam
nie przeżyje dnia

jeśli mnie przemilczysz
to ja życie przemilczę

Kiedy odejdziesz
– nie odchodź do nóg ci padam –
rzucę za tobą legiony obłędu
bólem się perlące
i wściekły zew rzucę w pogoń
pociski łez cisnę za tobą

ponad brukiem głów
poza łunę miast

Kiedy odejdziesz
wyszarpując z piersi
mojej rozpaczy
kryształowe strzały
spojrzenia miecz tępy
wdzięcznie złamiesz
lekko na kolanie
ja dnia nie przeżyję
za horyzontem brudnym
kieliszka zniknę
w pęknięciu wieczności
załamie się promień
mego życia

majaczenia to są
jeszcze żywe
przeraźliwie żywe (…)

Jeśli odejdziesz
mnie zostawisz
na pastwę szaleństwu
pełzającemu kurestwu
asmodeuszom wrzasków
biczom ciszy
to może świt wstanie
lecz daleko daleko
może słońce szczerbate
może roześmiane
może ten włóczęga
będzie chciał mnie objąć
ja tylko warknę
pijany zasnę
złamię się i zatracę

bez ciebie nie chcę dnia
bez ciebie nie chcę nic
bez ciebie nie ma nic

jedynie raz po raz
przemyka mnie dreszcz
ciemnokryształowy (…)

Jeśli odejdziesz
oddasz się bezwstydnie zapomnieniu
zostanę sam
pustka wbije we mnie kły
zostanę sam
nimfy echa zdechną
jak psy
zostanę sam
licząc potknięcia
mięśnia w kształcie serca
a będę jadł cukierki
gryzł światła miast (…)

Ty jesteś dla mnie przedwieczne wino
zimnobarwiste
stepy spojrzeń włóczyste
– bez końca iść –
przeczystą głębiną
w ramiona kosmosu
ty jesteś dla mnie
drgnieniem ust twoich
się upijam
tyś moje czułe
przedwieczne wino
niech to wszystko dobrze się skończy
nie odchodź dziewczyno (…)

Słońce świeci mi w tył głowy
jak kula błogości
mizerykordia

Przyjdź na mnie chwilo
najcichsza i dziewczęca
dopóki jest wieczność między nami
– droga –

Tylko przyjdź
naostrz dobrze krawędzie serca
żebym za mocno nie mógł się wtulić
w tym się można zatracić „i nie ma człowieka…”
naostrz krawędzie serca
żebym za szybko nie umarł ze sczęścia
zrób to dla mojego pierdolonego dobra
tylko przyjdź

i spraw by śnieżyca
wtedy będę silniejszy (…)

A widziałem twoje oczy
dawno kiedyś twoje oczy
i już nie zapomnę

Spójrz na mnie
a wstanę z popiołów
z miast wymarłych od zawsze (…)

Patrzałem na się z kosmosu
przekrzykiwałem
stepy międzygwiezdne
nie tknięte stopą ni wiarą –
nie myślą o tym że są
a są na oślep dale

Przekrzykiwałem cichość
przez trzecie oko
które mi uczyniono
kulą karabinową –
bezmyślną o tym że jest
a jest na oślep rzeka

Patrzałem na siebie spod lodu
oczami topielca
byłem nad rzekami zimy
byłem niebyłem
ale gdzie ty byłaś
mnie i mnie jedynie
wargami upijająca
onego mroźnokrwistego
ty istotko upajasz (…)

A krew
krew moja czarna
tętni o ciebie przez ciemność

A krew
krew moja błędna
niebo mnie boli (…)

Zatem ty musisz mnie odnaleźć
wydrzeć ciemności
z rzeki żyletek
wyciągnij za włosy
od łez brudnego przytul
bo to jest nektar i wszystko
co tylko jest przejrzyście
a może i na wieki
bądź oczy twoje –
eonicznie otwarte
prosto w krew moją
błędną krew
bądź oczy twoje –
to jest też słońce
w czerń śnieg śniącą
tak i na obczyźnie

bądź oczy twoje –
idę w zgiełk i bitwę
to jest kula cicha
dłoń spokojna
mizerykordia

bądź oczy twoje –
i dni mi otwórz na oścież
a żeby nie piekielne
ani za dużo światła
ani lodowcowe
żeby tylko iść (…)

Błogą we mnie masz drogę
w czerń otwartą na oścież
w czarno-biały ogień – – –

oczy twoje
przeciwko piekłu
oczy twoje
na krew błędną

dom twój kropla na gałązce
spadająca w wieczność

A.D. 1997 pażdziernik