is

płonące lustra
płonące zegary
w wieżach smutku
w eonach westchnień

boski śpiew mileny
trzech karłów odgrywających mój ból
na plażach bez dna
na plażach bez końca

zanoszę się śmiechem
do odległych miejsc
nie pragnąc niczego oprócz
(żuj żwirze ziarno z żarna)

zaczynam się i kończę
puste nieformalne nieformiste obłoki
wychodzą bokiem i są
taniec niedotykalnych noży
podłogi złożone z kroków
głuche niesłyszących wielorybie treści
samotności dalekich żurawicznych dźwigów
błyskawic szepty oprawione w zachwyt
i z płynnego złota oblizane palce

wszystko bez
i z i bez
i jakby

serce jest krzywą wieżą pękającą
(bóg słucha tego niczym świnia grzmotu)
„ty” jest zazwyczaj esencją moich wierszy
a wszystko kręci się wokół dupy
w ciszy nurkuję po perły mądrości
ukryte na dnie ognistych oceanów
w muszlach twardych jak biel niewinności
byliśmy przyjaciółmi na zawsze
blade strzykawki wspomnień
i trzecie oko
kakaowe